Wiem, tytuł brzmi dość przewrotnie, ale faktycznie był to mój pierwszy raz, jeżeli chodzi o udział w spotkaniu blogujących mam. I o tyle fajnie, że akurat spotkanie odbyło się w Lublinie, mieście w którym mieszkam. Event zorganizowany był w Galerii Gala pod hasłem: "Blogowe piękno mam". Oto oficjalny plakat przygotowany przez MaxFormat Lublin Centrum Druku Cyfrowego
Tak, żyję portalami społecznościowymi i na portalach społecznościowych. Nie ma co się oszukiwać, tak właśnie jest. Social media zagościły w moim życiu na dobre już dawno temu. Trochę z nimi jest tak, że nie istniejesz w nich, to tak jakby nie było cię wcale. W moim przypadku najpierw była to nasza-klasa, ale dziś już nawet nie pamiętam loginu ani hasła do tej strony. Czy ktoś w ogóle jeszcze tam zagląda? Teraz jest Facebook, Instagram i wiele innych. Zajrzeć można zawsze i wszędzie, gdzie się jest, bo wszystkie aplikacje są w telefonie, a telefon wiadomo - przedłużenie ręki, więc zawsze z nami. Facebook'a rano odpalić obowiązkowo trzeba, bo przez noc, mogło się przecież już tyle wydarzyć, wieczorem też warto zajrzeć, bo z kolei przez dzień przybyło nowych wiadomości, a na bieżąco być trzeba. Może za jakiś czas będziemy masowo uciekać z tych wszystkich portali, ale obecnie jak jest, każdy widzi. Ilekroć zaglądam na Facebook'a, natrafiam na prośby o udostępniania zdjęć chorych dzieci, bitych psów, wyrzucanych kotów, głodzonych koni, itd. Zawsze wówczas się zastanawiam, jaką realną korzyść z tego, że udostępnię dany post ma np.: faktycznie potrzebująca osoba?! Nie wiem, możne działa to w ten sposób, że poszerza się wówczas krąg osób, którzy potencjalnie mogą pomóc? Być może wśród tych osób, znajdzie się taka, która rzeczywiście doczyta do końca, znajdzie nr konta i wpłaci chociaż przysłowiowych parę groszy. Nie widzę jakoś innego wytłumaczenia... Może ktoś ma jakiś pomysł? Jaki jest realny wymiar kliknięcia 'udostępnij'? Wątpię bowiem szczerze, że każda udostępniająca osoba, jednocześnie finansowo wspiera udostępniane akcje. No chyba, że się mylę. Chciałabym.
Mnie samą takie tragedie zawsze otrzeźwiają i sprowadzają do pionu. Mniej marudzę, narzekam, bo cóż znaczą moje problemy, wobec nieszczęścia rodziców, których dzieci walczą o życie, czy bólu samych, zmagających się z chorobą dzieci? Wiem, że mój problem w dany momencie, jest dla mnie ważny, ale każdy problem można przecież rozwiązać. Mogę więc śmiało powiedzieć, że ze mnie szczęściara, bo jestem zdrowa, moje dziecko jest zdrowe, a to przecież w życiu najważniejsze. Na myśl w tym momencie przychodzi mi fraszka Jana Kochanowskiego "Na zdrowie"