Nie posiadam specjalnego talentu do malowania się. Z nieukrywaną zazdrością patrzę na koleżanki z pracy, których makijaż w niczym nie ustępuje gwiazdom z czerwonego dywanu. Brak talentu, nie idzie u mnie jednak w parze z chęcią posiadania kosmetyków kolorowych. Zwyczajnie lubię je mieć, jak każda kobieta zresztą. No lubię i już. Śledzę przeróżne blogi, tam mnóstwo poleceń kolorówek, a ja jestem trochę jak ta sroka. Ostatnio obiecałam sobie, że zaprzyjaźnię się z minimalizmem. Mój mąż powiedziałby pewnie: obiecaj, że to nie żar! Ja twardo stoję przy swoich założeniach. Robiłam porządki i sporą część kosmetyków oddałam, resztę wyrzuciłam, a działa ostatecznego dokonał mój synek, który doszczętnie zalał wodą mój kuferek z cieniami, pudrami, tuszami. Zostało niewiele, ale wystarczająco. Oto moje mast have: