Przerwa świąteczna to czas tylko dla nas, naszego małżeństwa, czas cieszenia się sobą, odpoczynku i nadrabiania wszelkich zaległości. To czas trzymania się za ręce, kradzionych na spacerze pocałunków, wychodzenia wspólnie do kina, knajpy, jedzenia tylko na mieście. To czas dbania tylko o własne potrzeby. Taki czas jest nam dany pierwszy raz od ponad czterech lat. A wszystko za sprawą dziadków i mojej siostry, którzy zaopiekowali się Alexem i "porwali" Go do siebie na kilka dni. Zdecydowanie potrzebny jest nam ten czas, żeby skupić się na sobie i przyjrzeć się sobie. Jest naprawdę cudownie, wyjątkowo, ale oczywiście nie byłabym sobą, gdybym na każdym kroku nie wspominała o dziecku.

Uświadomiłam sobie, że dom bez Niego jest smutny, taki obcy i nie nasz, tak pusto bez Niego i oczom, i ustom. Nie potrafię już żyć tak, jak przed Jego narodzinami. Dla mnie MY to już troje, a nie dwoje ludzi. Śmiejemy się wspólnie z mężem, ale to nie jest ten śmiech. Mam wrażenie, że prawdziwy śmiech schował się w kącie i śpi. Mamy tyle wolnych chwil, ale koniec końców czas przecieka nam przez palce. Trwonimy go zupełnie nie wiem na co. Miałam mnóstwo planów, miałam tyle przeczytać, obejrzeć, wyspać się, a tymczasem mam jeszcze więcej zaległości, jestem zdecydowanie mniej zdyscyplinowana. Totalne rozluźnienie. Mniej obowiązków, ale odnoszę wrażenie, że czas się skurczył.

Często, kiedy jestem już bardzo zmęczona, marzę o takich chwilach bez dziecka. Teraz, kiedy nie ma mojego Synka z nami, doceniam te wszystkie wspólnie z Nim spędzone chwile. Nie sądziłam, że można tak mocno kochać, każdą cząstką swojego ciała, taką wyjątkową, cierpliwą i bezinteresowną miłością. Tęsknię nawet za tymi pobudkami o szóstej rano w niedzielę. Synku nadałeś mojemu życiu głębszy sens. Już nie mogę się doczekać, kiedy znów wezmę Cię w ramiona i będę tulić, tulić i tulić do mojego serca, którego bicie tak lubisz słuchać.



Magia Świąt. Moja ulotniła się niczym kamfora dobrych parę lat temu. Przyszło mi spędzać Święta Bożego Narodzenia bez najbliższej rodziny, czasem nawet poza granicami Polski. Nie potrafię  dokładnie określić momentu, kiedy Święta, wydawało mi się że już bezpowrotnie, utraciły dla mnie urok. Kojarzyły mi się jedynie z porządkami, gotowaniem, pośpiechem, nerwowością. Ubieranie choinki stało przykrym obowiązkiem. Drażniły mnie bożonarodzeniowe wystawy sklepowe, planowanie potraw wigilijnych, nawet padający za oknem śnieg nie nastrajał mnie pozytywnie, a sączące się z radia "So this is Christmas" Celine Dion powodowało  odruch wymiotny i natychmiastowe przełączanie stacji. 

Ale w tym roku zadział się cud i znów, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odkryłam na nowo tę świąteczną magię. Cieszę się tymi świętami, jak wówczas gdy byłam małą dziewczynką. Skupiam się i raduję każdą jedną czynnością z nimi związaną. Wszystko nieśpiesznie. To dla mnie ważne, bo pragnę aby mojemu Synkowi też udzieliła się ta magia, marzę, żeby miał takie wspomnienia, jak mam ja. Wszyscy razem pieczemy i ozdabiamy pierniki, a dom wypełnia ich cudowny, korzenny aromat. Pierniki, które później zawisną na naszej choince. Wspólnie, przy robieniu łańcuchów z kolorowego papieru, śpiewamy "Lulajże Jezuniu", bo Alex opanował tę kolędę najlepiej ze wszystkich. Opowiadamy sobie o Świętach, przy gorącej czekoladzie wspominamy najpiękniejsze świąteczne chwile z dzieciństwa. Moje najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa, które mieszka w mojej głowie, to moje jedno wielkie wspomnienie każdych Świąt Bożego Narodzenia spędzanych u babci i dziadka. Do dziś pamiętam skrzypiący pod stopami śnieg, kiedy szliśmy przez zaspy na Wigilię do dziadków, a później wspólnie na pasterkę. To smak barszczu z uszkami, kutii, kompotu z suszek czy pomarańczy, które już dzisiaj nie pachną tak, jak wtedy. To obraz mamy przygotowującej same pyszności i śpiewającej pod nosem kolędy, i taty przynoszącego sianko pod obrus, to łamanie się opłatkiem i składanie szczerych życzeń oraz pięknej, pachnącej lasem choinki z prawdziwymi, szklanymi babkami, bez blichtru, z własnoręcznie robionymi ozdobami. I w końcu wspomnienie tych wyjątkowych ludzi, z którymi przyszło mi spędzać te najpiękniejsze Święta w roku.

Czuję to i wiem, że także w tym roku będzie to cudowny czas. Znów spędzę je z ludźmi, których kocham, i którzy są dla mnie najważniejsi, nawet pomimo tego, że nie ze wszystkimi już mogę się spotkać, będzie magicznie. Wiem to, wiem to na pewno!


Uwielbiamy gry. Wszelkiego rodzaju. To jest coś przy czym spędzamy najwięcej czasu. Zanim urodził się Alexander też dużo graliśmy, więc bardzo się cieszę, że Alex podziela naszą pasję. Gry rozbudzają wyobraźnię, myślenie strategiczne i planowanie. Wspaniała rozrywka dla całej rodziny! W domu mamy bardzo dużo różnych gier, ale ciągle czujemy niedosyt. Każda okazja do kupienia nowej jest dobra. Uznaliśmy, że lepszym prezentem lub dodatkiem do głównego prezentu są gry. Lepsze to aniżeli kolejna plastikowa zabawka, która koniec końców i tak trafi w kąt po paru dniach. U nas grudzień to sporo okazji, aby obdarować syna grami. Zawsze robimy najpierw mały research, sprawdzamy, czytamy zasady, a później te najfajniejsze lądują w koszyku. Jeśli nie macie jeszcze prezentów pod choinkę, to zapraszam!

 
Tę grę mamy u siebie już kilka dni i jest naprawdę rewelacyjna.  Zasady są dość proste, Alex załapał je od razu, więc gramy bardzo często. Składa się z planszy z puzzli o wymiarach 70 na 70 cm, 4 drewnianych pionków oraz dwóch kostek. Gra polega na dotarciu do końca planszy, czyli do pola oznaczonego 63. Więcej napiszę w oddzielnym poście.


Tę grę też mamy u siebie i często po nią sięgamy. Gra przeznaczona jest dla dzieci powyżej 4 roku życia, ale spokojnie mniejsze dzieci mogą w nią grać. Zasady są bardzo jasne i proste. Wystarczy zakręcić kołem i dopasować odpowiedni numer do obrazka. Wygrywa ten, kto pierwszy zapełni planszę. To nic innego jak odkrywanie liczb poprzez zabawę. W zestawie 4 niezwykle kolorowe plansze oraz koło fortuny do kręcenia.



3. Zestaw gier Touroperator, firmy Janod

Tego zestawu nie mamy, ale na naszej liście już jest. Multibox jest o tyle fajny, że zawiera kilka gier, spakowanych w świetną walizkę, którą można zabrać ze sobą w podróż. Zawiera takie gry, jak: Chińczyk, Podróż, a także memo, domino, karty do gry oraz grę tematyczną Rodzinki. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, a podróż nigdy nie będzie już nudna.



To kolejna gra, którą można ze sobą zabrać na wakacje, do babci, pograć w parku, ogrodzie czy domu.  Przeznaczona jest dla 1-3 graczy powyżej 4 roku. Osoba, która rozpoczyna grę musi stanąć obiema nogami w kole i rzucić małą kulkę, tzw. świnkę. Zadaniem każdego gracza jest umieszczenie swojej kuli jak najbliżej świnki. Wygrywa gracz, którego boula znajduje się najbliżej świnki. Zabawki Plan Toys są bardzo ekologiczne. Do ich produkcji wykorzystywane są naturalne, ponownie przetworzone drewno kauczukowe. Dbją także o to, aby stosowane farby, kleje, jak również opakowania zabawek oraz same metody ich produkcji były, w jak największym stopniu, przyjazne środowisku.


Gra polega na układaniu wieży z walcowatych klocków na ciągle bujającym się księżycu. Każdy z graczy rzuca kostką z kolorowymi ściankami. Wylosowany kolor klocka, oznacza klocek, który należy położyć na kołyszącym się księżycu. Przegrywa ten, kto strąci klocki z księżyca. Myślę, że może być przy tym dużo śmiechu. To zadanie wymagające koncentracji, strategicznego myślenia i sprawnych rąk. Gra ćwiczy koordynację wzrokowo-ruchową oraz wyobraźnię przestrzenną dziecka. 




To pięknie wykonana, pełna atrakcyjnych rekwizytów gra, która zabiera dzieci na przygodę, ale też ćwiczy ich sprawność manualną, koordynację ręka-oko oraz umiejętność strategicznego myślenia. A jak się w nią gra? Otóż na planszy stawia się postument, a na nim wieżę z z klocków, które reprezentują bryły kamienia zawierające kości dinozaura. Między klocki wstawia się kartonowego dinozaura. Rzut kostką wskazuje zadanie, jakie staje przed Timem, słynnym badaczem dinozaurów.
Są różne sposoby na zdobycie kości prehistorycznego gada. Przeważnie wykorzystywany jest do tego młoteczek, czasem gracz ma do pomocy dłuto. Trzeba wybić klocek z wieży, ale tak, by nie strącić innych, by spadł ścianką z kością do góry i by nie potrącił figurki Tima. I ma się na to tylko trzy próby! A najważniejsze - jeśli włożony do środka dinozaur się przewróci, to znaczy, że się uwolnił. Gracz, który go wypuścił przegrywa, a pozostali sprawdzają, kto uzbierał najwięcej kości.
Do zwycięstwa będzie potrzebna i precyzja, i spryt, i szczęście. Myślę, że to może być naprawdę rewelacyjna gra.





Alexander ostatnio uwielbia wszelkie gry memo. A ta jest pięknie zaprojektowana, z motywem biedronki. Ma trzy stopnie trudności dzięki drewnianej planszy ze szczeliną z boku. Musi być nasza. 

Dajcie koniecznie znać jakie są Wasze ulubione gry. Każda podpowiedź, warta złota.

Parę dni temu byliśmy w teatrze na Muminkach. Było to pierwsze przedstawienie Alexa. Fascynacji teatrem nie ma końca. Zauroczony jest nadal postaciami Muminków. Nazywa je jednak białymi Minionkami. Cóż, ciekawe dlaczego....;) Myślę jednak, że nie jest w tym odosobniony. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że obecnie dla większości dzieci bliższe sercu i bardziej znane są żółte, małe stworki, zwane Minionkami, aniżeli bohaterowie bajek fińskiej pisarki Tove Jansson. Dla mnie Muminki to kultowi bohaterowie z dzieciństwa. Chciałabym, żeby Alexander również zapoznał się z poszczególnymi postaciami i przygodami Muminków. Dlatego też postarałam się o książki, a nawet grę z Muminkami, która wciągnęła nas na długie godziny.


Gra nazywa się Lotto, a zasady jej są niezwykle proste, więc grać w nią mogą już najmłodsi. Gra składa się z 4 plansz z obrazkami oraz 24 kart, które przedstawiają te fikcyjne, małe,  trochę podobne do hipopotamów, ale dwunożne, zamieszkujące pewną dolinę gdzieś w Finlandii, stworki.


A jak się gra w Lotto?
Otóż każdy zawodnik otrzymuje planszę z obrazkami. Najmłodszy zawodnik losuje kartę, dopasowuje ją do obrazków z planszy i tworzy parę. Następnie kolejka przechodzi na tego gracza, który posiadał planszę z obrazkiem z wylosowanej karty.
Zwycięzcą zostaje osoba, której najszybciej uda się przykryć kartami wszystkie obrazki na swojej planszy.


My często, na własne potrzeby, zmieniamy lub modyfikujemy zasady gry. Czasami proszę Alexa, aby opowiadał, co przedstawia dany rysunek, dzięki czemu "zmuszam" go do budowana zdań, motywuję do rozwoju słownictwa.


Gra Lotto kształtuje u najmłodszych umiejętność logicznego myślenia oraz ćwiczy spostrzegawczość i pamięć. Od wieków gry tego typu były niezastąpioną rozrywką dla oka i umysłu. 
My swoją grę mamy STĄD.


Święta to szczególnie pracowity okres dla producentów i sprzedawców zabawek, którzy chcą sprostać oczekiwaniom małych klientów. Samochody, gry, lalki, klocki - wszędzie tak pełno przeróżnych zabawek, że niejednokrotnie rodzice zastanawiają się czym kierować się przy ich wyborze. Ciężko w morzu zabawek wybrać takie, które będą podobać się dziecku, i jednocześnie będą rozwijać jego kreatywność i wyobraźnię. Ja osobiście kocham drewniane zabawki. Cieszę się, że syn podziela moją miłość do takich właśnie zabawek. Dla mnie osobiście zabawa drewnianymi zabawkami to powrót do dzieciństwa. W zalewie chińskich, marnej jakości zabawek, te drewniane to zdecydowanie miła odmiana. Fajnie, że znów wracają do łask.


U nas od kilkunastu dni nieprzerwanie króluje drewniana kolejka Playtive junior z Lidla, która obecnie wygrywa absolutnie ze wszystkimi zabawkami. Składa się ona z 80 elementów: dworców, szyn, przejazdów, a także lokomotywy samojezdnej, zasilanej bateriami, dzięki której pociąg mknie po torach. Dołączamy często do niej, kupiony w zeszłym roku, parking i tworzymy całe miasta. Zabawa na długie godziny.


Alexander nie lubi układać puzzli, a budowanie torów trochę przypomina ich układanie. Poprzez taką zabawę uczy się cierpliwości i precyzji ruchów. Bawiąc się nimi zawsze tworzy nowe trasy, budowle, a więc rozwija swoją wyobraźnię i kreatywność. Dokładnie wie, gdzie chce postawić most, tunel, przystanek czy stację. Poprzez to kształci umiejętność analizy i syntezy wzrokowej, a konkretniej - umiejętność dostrzegania, że coś składa się z poszczególnych elementów. To z kolei jest bardzo ważne np. przy nauce czytania i pisania.
W ofercie Lidla, oprócz torów, można nabyć drewniany domek dla lalek, mebelki, kasę, klocki, puzzle, a nawet stół warsztatowy dla małych majsterkowiczów. Wszystkie posiadają certyfikat FSC, który odróżnia wyroby z drewna pochodzące z odpowiedzialnej gospodarki leśnej. Zabawki są nie tylko przyjazne środowisku, ale również spełniają wszystkie standardy bezpieczeństwa. Niewątpliwie są precyzyjnie i estetycznie wykonane.


Drewniane zabawki cenię przede wszystkim za walor edukacyjny, trwałość, estetykę wykonania czy ponadczasowość. A Wy też lubicie takie zabawki i chętnie je kupujecie swoim dzieciom?


Tym razem w cyklu #wspierampolskibiznes mam wielką przyjemność przedstawić Kamilę Rajchel, czyli założycielkę marki Rajchelka, która oczarowała mnie cudownymi, wyjątkowymi ubraniami dla maluchów. Jej piękne sukienki zna już chyba cały polski instagram. W domu mam uroczy komplet dla synka: spodenki, czapkę i dwustronną, ciepłą kamizelkę. Wszystkie rzeczy są bardzo dobre gatunkowo, z unikatowymi, autorskimi printami, opatrzone ciekawym logo. Zakochałam się w tych sukienkach, spodenkach, bluzach, czapkach, plecakach. Pani Kamila jest mamą cudownej, 3 letniej dziewczynki o imieniu Hania. Mieszka w Rzeszowie czyli blisko mojej rodzinnej miejscowości. Jej sposób na życie to jej Pracownia krawiecka Rajchelka. Chcecie wiedzieć więcej o tej marce, zapraszam na krótki wywiad.

Witam serdecznie! Wiele mam, chcąc łączyć pracę z opieką nad dzieckiem, decyduje się na założenie firmy. Często rezygnują z pracy na etacie i na pełnym etacie pracują tylko jako mamy. Pani Kamilo skąd wziął się u Pani pomysł na stworzenie firmy z rzeczami hand made?
Chyba od zawsze miała „zacięcie” nie tylko do handmade ale i malowania. Pewno wyssałam to z mlekiem mamy, która od zawsze inspirowała mnie w tej dziedzinie. Po narodzinach Hani zderzyłam się z rzeczywistością, konieczności zakupów: m.in ciuszków, które pewno jak większość z Nas kupowałam w sieciowych sklepach. Coś jednak nie podobało mi się w większości z nich a przede wszystkim mimo często wysokiej ceny, jakość znacznie odbiegała od „normy”. Wtedy też narodził się pomysł utworzenia czegoś klasycznego i gustownego a przede wszystkim dobrego jakościowo. Początkowo testowałam moje wyroby na Hani i najbliższych mi osobach. We wrześniu narodził się pomysł na Rajchelkę i tak się to właśnie zaczęło. 

Czyli pomysł tak naprawdę narodził się z potrzeby? Długo Pani zastanawiała się nad podjęciem tego ryzyka?

Myślę, że te pierwsze lata bycia mamą to były te lata dojrzewania i przemyślenia do stworzenia własnej marki. Mimo tego, że od podjęcia decyzji o założeniu firmy do jej fizycznego zarejestrowania minęło bardzo krótko czasu, to dość sporo biłam się z myślami kiedy zrobić ten pierwszy krok w tym kierunku. 

Pojawiały się wątpliwości? Ktoś wspierał, namawiał?
Wątpliwości są zawsze, czy uda mi się utrzymać firmę, czy będą zamówienia, czy klienci będą zadowoleni. Rodzina, przyjaciele od samego początku mnie wspierali i mówili, że osiągnę wiele w tej dziedzinie. 

I mieli rację :)  Zgadzam się z nimi. Teraz zapytam Cię o początki, o fascynację projektowaniem i szyciem. Skąd to się u Ciebie wzięło?
Tak, jak wcześniej pisałam, wielkim „kopniakiem” w tym kierunku były narodziny Hani. To ona była jest i będzie moją muzą. To na niej testowałam swoje wyroby i ona jest tez moim krytykiem. Jak znasz moje ubrania to widzisz, że ja bardzo lubię klasykę połączoną z elegancją, którą bez problemu można wyrazić materiałem jakim jest dzianina dresowa. 

Tak, znam. I powiem więcej trafiasz z tym w mój gust. A skąd pomysły na nowe projekty?
Tak chyba już mam, że siadam rysuje coś, wycinam szyję i jest. Tworząc coś nowego zwracam szczególną uwagę na sam produkt, ale i na jego funkcjonalność. Jak wiesz dzieciaki są najlepszymi krytykami i najlepiej cię zweryfikują. Coraz częściej klienci proszą mnie o coś indywidualnego i staram się spełniać ich życzenia.  Uważam, że jeśli będę dobra w tym co robię, to popyt będzie na wszystkie moje produkty.

 Co dla Ciebie jest najważniejsze przy tworzeniu marki?
Dla mnie najważniejszy jest look połączony z funkcjonalnością. Największą uwagę zwracam na detale, wykończenie, przede wszystkim ma być jak najlepsza jakość. 
  
Co według Ciebie czyni Rajchelkę taką wyjątkową, bo obecnie coraz więcej mam łączy pracę w domu z wychowaniem dziecka?
Niestety moim zdaniem coraz więcej mam przechyla się w kierunku kariery, trochę z boku zostawiając miłość do dziecka. Dla mnie priorytetem jest moja Córeczka, która jest moim motorem napędowym, dzięki której tworzę i mam nowe pomysły. Połączenie miłości + klasyka, którą uwielbiam powoduje, że chyba udaje mi się tworzyć niepowtarzalne wyjątkowe rzeczy. 

Jak to wszystko logistycznie rozwiązujesz? Pomaga ci ktoś?
Pracuję 5 dni w tygodniu. Jeśli chodzi o szycie wszystko robię sama (przynajmniej na chwilę obecną), ponieważ jestem perfekcjonistką, i jak już coś wypuszczam to ma to być po prostu perfekcyjne. W mediach społecznościowych trochę pomaga mi mąż i czasem wyręcza mnie z paczkami na poczcie

Czego Ci zatem życzyć?
Myślę, że sukcesu w tej dziedzinie. Bardzo bym chciała się rozwijać i zadowalać coraz szerszą grupę odbiorców produktów Rajchelki.

Niech się spełni! We mnie masz wierną klientkę.
Dziękuję!

Wszystkie cudowności Rajchelki możesz znaleźć tutaj:
http://www.rajchelka.pl
Facebook: https://www.facebook.com/rajchelkapl/info/?tab=page_info
instagram: http://www.pikore.com/rajchelka.pl











 



 









Obsługiwane przez usługę Blogger.