Piąta rano. W domu cisza, jak makiem zasiał. Siedzę w kuchni na blacie i wpatruję się w okno, za którym wolno spadają pojedyncze płatki śniegu. Patrzę na nie tępo popijając gorącą, rozgrzewającą herbatę z miodem. Zauważam, że znów obgryzłam kolejnego paznokcia. Nie robiłam tego od czasów podstawówki. Niestety w ostatnim czasie nadrobiłam z nawiązką. Żal i niepokój ściskają żołądek i krtań. Martwię się i stresuję, bo za kilka godzin rozstanę się z moim ukochanym synkiem. Nie będzie to rozstanie na jedną noc, bo to zdarzyło mi się od czasów Jego narodzin, dwa razy i mocno to przeżyłam. Tym razem będzie inaczej, tym razem będzie na długo. Stanowczo za długo. Bo tydzień to jak cała wieczność. A ja i On to prawie jedność.