Mam przyjaciółkę. Taką prawdziwą. Od serca. Wyjątkową. Jedyną. Taką, którą każdy chciałby mieć po swojej stronie. Taką, i do tańca, i do różańca, taką z którą można konie kraść. I chociaż mieszka ode mnie setki kilometrów, mentalnie codziennie obok mnie. Była i jest ze mną w tych radosnych chwilach, i w tych pełnych smutku i łez. Zawsze mogę się do Niej zwrócić. Zawsze mnie wspiera, ale nigdy nie głaszcze po głowie. Oj, nie! Często daje w dupsko motywującego kopa. Po każdej rozmowie z Nią czuję, że mogę góry przenosić. Za co oczywiście jestem jej niezmiernie wdzięczna. To mój własny, prywatny coach. Jest dla mnie olbrzymią podporą. Dzięki Niej dotarłam tutaj, gdzie jestem. Wiem, że Ona błyskawicznie zaprzeczy. Powie, że to moja własna zasługa. Ja swoje jednak wiem. To dzięki Niej moje myślenie o życiu i świecie uległo radykalnej zmianie, dzięki Niej moje życie ma inny wymiar i jest mi z tym kapitalnie. Właściwie dzięki Niej, w wieku prawie 35 lat, wreszcie zrozumiałam i zaakceptowałam bardzo ważną prawdę, którą świetnie oddają słowa Beaty Pawlikowskiej: "W kontekście całego wszechświata i całego życia na Ziemi - jakie znaczenie ma to, że ktoś brzydko o mnie mówi?... No serio :) Nie ma żadnego".
Odkąd pamiętam wiecznie borykałam się z tym, że słowa innych głęboko mnie raniły. Oglądałam się na ludzi dookoła, zastanawiając się jak mnie odbiorą i słuchając tego, co o mnie powiedzą. Karmiłam się opinią innych. Od ich oceny wielokrotnie zależne było moje poczucie własnej wartości czy humor danego dnia. Wielokrotnie słowa innych "cięły" moją duszę na miliony kawałeczków, powodując złe samopoczucie i godziny płaczu w poduszkę. Wprawdzie jeszcze nie jestem całkowicie ambiwalentna na to, co mówią inni, czasem upadam i uczę się znów, od początku, ale w większości przypadków słowa innych odbijają się ode mnie jak od ściany. Już nie czekam na szczęśliwy traf, tylko każdego dnia staram się wypracować w sobie taką właśnie postawę. Mierzę się z tym nowym spojrzeniem. Twierdzę bowiem, że to, co inni mówią o mnie, mówi więcej o nich, niż o mnie samej. Czuję to, a wiara w te słowa oszczędza mi mnóstwo energii, którą mogę przeznaczyć na coś zgoła innego.
Kiedy się potykam przypominam sobie pewną rozmowę:
- nazwała mnie idiotką, - jeśli nazwałaby cię stołem, też byłoby ci
przykro? - oczywiście, że nie, - a dlaczego? - bo wiem, że nie jestem stołem.
Zaakceptowanie takiej prawdy, a raczej uwierzenie w nią, zajęło mi mnóstwo czasu i energii, ale nie żałuję tego ani odrobinę. Dzisiaj wiem, że nikt nie może mnie urazić, bo wiem, że to, co ktoś mówi czy myśli na mój temat, absolutnie nie jest dowodem na to, jaką osobą jestem, a jedynie na to w jakim stanie jest umysł i dusza osoby mówiącej. Działa to również w drugą stronę "nasza opinia o ludziach zależy mniej od tego, co my widzimy w nich, a bardziej od tego, co dzięki nim widzimy w sobie" (Sara Grand).
A jaka jest Twoja postawa?
Kilka postów temu (TU) obiecałam, że zaprezentuję bliżej naszą ulubioną grę, w którą gramy chyba codziennie. To gra podłogowa wyścig ślimaków marki Janod. Gra jest rewelacyjnie pomyślana i super wykonana. Trochę zasadami przypomina mi grę w chińczyka, o którym więcej znajdziecie TUTAJ. Gra składa się z bardzo kolorowej planszy z puzzli, 16 elementów o łącznych wymiarach 70 na 70 cm, 4 drewnianych pionków oraz dwóch, sporej wielkości, drewnianych kostek. Samo przygotowanie gry to fajna sprawa, bo całą podstawę najpierw należy ułożyć. Alex nie lubi ogólnie puzzli, ale w tym przypadku nie trzeba Go nakłaniać do ułożenia planszy.
Reguły są bardzo proste, chociaż my nadal posiłkujemy się instrukcją. Gracze wybierają swoje pionki i rzucając dwoma kostkami poruszają się po planszy. Gracz, który jako pierwszy dotrze do końca planszy, czyli do pola oznaczonego liczbą 63, wygrywa. Nie jest to jednak takie proste, bo po drodze napotykamy na sporo przeciwieństw. Na planszy znajdują się też i takie pola, które pomagają graczowi szybciej dotrzeć do celu.
Gra rozbudza wyobraźnię, myślenie strategiczne i planowanie. Świetnie ćwiczy spostrzegawczość, pamięć i naukę liczenia do 12, ale przede wszystkim ćwiczy cierpliwość. Nad tym ostatnim pracujemy, bo Alex najchętniej chce zawsze być pierwszy. Uczymy Go też tego, że nie zawsze się wygrywa, czasem jest się wygranym, a czasem przegranym.
Gra jest naprawdę solidnie wykonana. Ma wesołą planszę z mnóstwem kolorów, co niewątpliwie przyciąga uwagę dziecka. Pionki są drewniane, w kształcie ślimaków, kostki idealnie wpasowują się w małe raczki, mają spore oczka, więc dziecku łatwo je policzyć.
Gra przeznaczona jest dla dzieci powyżej 3 r.ż. My swoją mamy STĄD.
Dziś przybliżę Wam kolejną markę, której fanką jestem już od dłuższego czasu. Szukając dodatków do pokoju Synka natrafiłam właśnie na FluffyColours i przepadłam. To przepiękne poduszki, kocyki, zabawki. Nie brakuje tu również czapek i kominów dla dzieci. Wszystko z najwyższej klasy materiałów, cudownie dobrane kolorystycznie i dopieszczone w każdym szczególe. Zapraszam na krótki wywiad z właścicielką marki.
Witaj! 1. Skąd pomysł na markę FluffyColours? Pomysł na Fluffy nie jest mój - odkupiłam markę. Stało się to dość dziwnie. Od ponad 2 lat jestem właścicielką sklepu z art. dla dzieci, od ponad roku zaczęłam zmieniać swój sklep - szukałam w internecie, jeździłam na targi, poznawałam różnych ludzi oraz różne marki i tak też poznałam Fluffy. Po niedługim czasie marka ta trafiła na moje półki do sklepu, a klienci bardzo polubili. Któregoś dnia dowiedziałam się, że marka jest na sprzedaż. Po przemyśleniach i rozmowach z bliskimi postanowiłam kupić i tak stałam się właścicielką. Nie będę ukrywać, że zanim się to wszystko stało, marzyło mi się szycie dla dzieci - kupiłam nawet swoje maszyny i szyłam dla bliskich. Marzenia jednak się spełniają. 2. Miło to słyszeć. Długo podejmowałaś decyzję o założeniu własnej firmy? Decyzja o otwarciu własnej firmy była spontaniczna i przypadkowa. Na zastanowienie miałam weekend. Minęły już ponad 2 lata i nie żałuje decyzji. 3. Czy musiałaś podjąć jakieś inwestycje, żeby być teraz tu, gdzie jesteś? Inwestycje podejmuję praktycznie od początku z racji tego, że nie planowałam swojej firmy. Wcześniej nie miałam aż tak dużych funduszy na jej otwarcie i prowadzenie, ale są dziś sposoby na to by się rozwijać.4. Pojawiały się wątpliwości? Kto kibicował najbardziej w dążeniu do celu? Wątpliwości mam do tej pory i zawsze jest nutka niepewności czy wszystko się uda tak, jak bym chciała. Czasy są ciężkie, a konkurencja duża więc są i chwile zwątpienia, i załamania, ale szybko to mija, jak się słyszy miłe słowa czy zadowolenie klientów, szczególnie tych najmłodszych. Kibiców i osób wspierających mam wokół dość dużo, mąż, siostra, rodzice oraz przyjaciółki ciągle trzymają kciuki oraz wspierają duchowo.5. Masz w swojej ofercie produkty dla dzieci, ale też dla mam. Czym się inspirujesz? Jeśli chodzi o inspirację to główną muzą jest moja mała córeczka. To ona mnie napędza i sprawia że chce się szukać ciągle czegoś nowego. To ona jest zawsze obok i skrupulatnie ogląda, i testuje nowości. 6.Jak godzisz tyle obowiązków na raz, opieka nad dziećmi, prowadzenie
własnej firmy, projekty, szycie, promocja, wysyłka towarów? Jesteś w tym
sama czy możesz liczyć na pomoc rodziny? Obowiązków mam dość dużo, ale trzeba jakoś sobie radzić. Muszę rano zawieźć córkę do przedszkola, zorganizować towar do sklepu, zakupić materiały, wysłać towar, itd. W sklepie mam pomoc, ale zdarza się, że goszczę tam cały dzień. Mam też super Panią krawcową, która dzielnie pomaga w szyciu. Wyjazdy na targi też są dużą przygodą i wyzwaniem dla mnie, a wtedy pomaga mąż lub szwagier. W sprawach FB, instagramu oraz internetu często mogę liczyć na siostrę. Zdarza się jednak często tak, że pracuję do późnych godzin nocnych, ale wtedy też mam najwięcej pomysłów. Brakuje czasu na nudę, ale znajdę chwilę na kawę z przyjaciółmi. To wszystko tak naprawdę zależy od dnia i od tego, co jest do zrobienia na już. 7. Co jest Twoim motorem do działania? Co cię napędza? To pytanie jest dość proste, gdyż wszystko co robię tak naprawdę robię dla kogoś, nie dla siebie. To sprawia, że jestem szczęśliwa i chce mi się pracować nadal. Zadowolenie innych, a szczególnie najbliższych, jest dla mnie najważniejsze, to mnie motywuje i sprawia, że chce mi się wstawać rano. 8. Czego mogłabym Ci zatem życzyć? Mam kilka pomysłów, które już za mną chodzą od pewnego czasu, ale których jeszcze się nie udało spełnić. Chcę nadal rozwijać Fluffy oraz sprawiać radość innym. Trzymam zatem kciuki, żeby zrealizowały się wszystkie Twoje plany i marzenia. Dziękuję.
Więcej o samej marce znajdziecie tutaj: http://fluffycolours.pl https://www.facebook.com/FluffyColours
Dnie wprawdzie wydłużają się, ale nadal wieczory są długie i ciemne, a ostatnio nawet bardzo mroźne. Staramy się w domu w ciekawy sposób spędzać wszystkie nasze popołudnia i wieczory. Szukamy ciągle nowych pomysłów. Plac zabaw przeniósł się na czas zimy do naszego salonu. Poniżej przedstawię kilka fajnych propozycji na ciekawe spędzenie długich wieczorów z dzieckiem. Często rysujemy, wycinamy, czasem zdarza nam się oglądać bajki (tylko Muminki! już śnią mi się po nocach!), ale też pochłaniają nas inne zabawy. Co zatem takiego robimy?
1. Malujemy wykonane przez nas własnoręcznie odlewy gipsowe. Alexander interesuje się dinozaurami, więc w naszym przypadku to właśnie je ostatnio odciskaliśmy, ale jest oczywiście dostępnych mnóstwo różnych wzorów. Dodatkowo zrobiliśmy jeszcze owoce do zabawy w sklep. Niezwykle kreatywna zabawa dla każdego dziecka. W bardzo prosty sposób można wykonać takie figurki. Przy pomocy dorosłego każde dziecko jest w stanie je zrobić. Oczywiście największą frajdą jest malowanie. Do zestawu dołączone są farbki, które świecą w ciemności. Mogą służyć jako magnesy na lodówkę bądź ozdoby do powieszenia. Nasze gipsowe odlewy tych prehistorycznych gadów mamy z stąd.
Nasze prezentują się tak:
2. Lepimy figury geometryczne z pucholiny. Coś, co odkryliśmy zupełnie niedawno. Fantastyczna sprawa. Pucholina to lekka, niewysychająca i przede wszystkim
nieplamiąca masa platyczna. W dotyku przypomina piankę. Jest niezwykle
lekka, unosi się na wodzie. Robimy z niej przeróżne kształty i obrazki.
Zestaw, który mamy w domu zawiera puchlinę w 4 kolorach, foremki, o różnych kształtach oraz książeczki, które podsuwają pomysły na zabawę. Mamy ją stąd.
3. Budujemy babki i zamki z piasku. A to wszystko jest możliwe dzięki temu, że mamy u siebie piasek kinetyczny. Taka namiastka ulubionego zajęcia z wakacji. Trochę się obawiałam, że piasek będzie wszędzie, ale na szczęście nie jest tak źle. Bardzo łatwo można go posprzątać. Wystarczy jedna grudka i łączy się masę w jedną całość. Nasz został kupiony tutaj.
4. Gramy w przeróżne gry. Ostatnio naszą ulubioną jest gra w statki. Pamiętacie może tę grę w wersji kartka i długopis? Teraz marka Janod przygotowała wyjątkową odsłonę gry w bitwę morską. Zamiast kartki i ołówka w zestawie znajdują się statki w postaci magnesów, które umieszcza się na dwóch magnetycznych planszach z motywem pirackim. Nasza pochodzi stąd, a więcej o niej wkrótce na blogu.
5. Uczymy się literek, oczywiście poprzez zabawę. Alexander bardzo lubi taką formę spędzania czasu. Mamy u siebie grę "Moje ABC", o której też więcej niebawem. Bardzo często po nią sięgamy. Oczywiście bawimy się w nią w różnoraki sposób, nie zawsze koniecznie z instrukcją. Nasz zestaw jest do nabycia tu.
6. Szkolimy język angielski dzięki fajnym kartom i zagadkom obrazkowym. Duży wybór tutaj.
W dalszym ciągu czytanie książek, oprócz grania w gry, zajmuje nam większość wolnego, wspólnie spędzanego czasu. Obowiązkowo czytamy wieczorem przed snem. Dla Alexa ta czynność jest tak naturalna, jak mycie się i przebieranie w piżamki. Czytamy także w dzień, kiedy tylko nadarzy się okazja. Alex sam wybiera sobie książki, które chce żebyśmy Mu przeczytali. Czasem też sam "czyta". Cieszy mnie to niezmiernie, bo wierzę, że dziecko, które dużo czyta stanie się dorosłym, który potrafi myśleć.
Poniżej pokażę Wam książki, które u nas w ostatnim czasie biją rekordy popularności.
1. Inwentarz zwierząt
O tej książce pisałam TUTAJ, nadal jest u nas numerem jeden. Dzięki książce obserwujemy wspólnie przyrodę, na wesoło, ciekawie, ale jednocześnie naukowo. Dowiadujemy się sporo o poszczególnych zwierzętach, bo przecież one mają tyle tajemnic. Mnie zachwycają niezmiernie, wykonane przy pomocy rapidografu oraz tuszu chińskiego rysunki zwierząt. Aby nadać rysunkom
kolorów autorka używała akwareli, które nakładała z różną intensywnością. Alexander oczywiście ma swoich ulubieńców, wśród prezentowanych w książce zwierząt. Za każdym razem Inwentarz zachwyca nas na nowo.
2. Hokus-pokus, Albercie
To kolejna książka, którą, bywa że czytamy w ciągu dnia kilka razy. Mamy kilka tytułów z tej serii i każda z nich okazała się u nas hitem. Hokus-pokus, Albercie trochę różni się od pozostałych opowiadań, ponieważ jest tu mniej ilustracji, ale za o więcej tekstu. Bardzo fajne, ciepłe opowiadanie o Albercie i jego przyjacielu, którzy spotykają prawdziwego czarodzieja. Chłopcy zaprzyjaźniają się ze starszym panem, jego muzą oraz psem. Tekst jest prosty, ale pełen wdzięku i humoru, okraszony wspaniałymi ilustracjami Gunilli
Bergström. Historie o Albercie tłumaczone są na kilkadziesiąt języków, co wcale mnie nie dziwi.
3. Uwaga nadchodzi Mała Mi Niesforni goście
Tę pozycję mamy od niedawna, a już zawładnęła naszymi sercami. Alex bardzo lubi Muminki, a Małą Mi jakoś upodobał sobie w szczególności :) Pewnego letniego wieczora dom Muminków odwiedziła Mama Mimbli
otoczona gromadką swych bardzo niesfornych dzieci. Najmniejszemu z nich
rodzina Muminków bardzo przypadła do gustu... Zakończenie tej uroczej
opowieści z pewnością cię zaskoczy!
4. Opowieść na dobranoc. Przygody w Dolinie Muminków.
To druga książka o Muminkach, którą czytamy nagminnie każdego wieczora. Alexander zna już wszystkie historie prawie na pamięć. Znajdziecie tutaj sześć wesołych i mądrych opowieści z Doliny
Muminków. Przeczytacie o tym, co się wydarzyło podczas pierwszej letniej
wyprawy Muminka i Panny Migotki do lasu, i o tym, jak Muminek wpadł na
pomysł zbudowania sieci z lian. Przekonacie się, gdzie na całe dnie znika
Ryjek i jaka kryje się za tym tajemnica.
5. Lokomotywa, Julian Tuwim
Klasyka u nas również króluje. Często sięgamy po wiersze Brzechwy, Konopnickiej czy Tuwima. Sama znam na pamięć, jeszcze z dzieciństwa, przeróżne wiersze tych poetów. Szybko wpadają w ucho, więc Alexander zna je na tyle, że dokańcza zdania. Najbardziej jednak ze wszystkich lubi właśnie Lokomotywę. Mamy wersję w rozkładanej książeczce ze wspaniałymi rysunkami. Kiedyś kupiłam ją na Arosie.
6. Dlaczego szczękamy zębami? To bardzo interesująca lektura, która pozwala małym czytelnikom odkrywać tajemnice własnego ciała. Alex bardzo lubi tego typu książki, dlatego często po nią sięgamy, a potem często sobie rozmawiamy na poruszane w książce tematy. Autorka w błyskotliwy sposób wyjaśnia skąd się biorą kozy w nocie, co robią łzy, dlaczego podczas kataru najlepszy smakołyk smakuje jak wata a ziarenko grochu włożone do nosa może wykiełkować. Na te i wiele innych pytań znajdziemy odpowiedź w dziewiętnastu zabawnych, trzymających w napięciu i bardzo pomysłowych
historyjkach
dotyczących funkcjonowania naszego ciała. Myślę, że to książka dla wszystkich dociekliwych dzieci oraz ich rodziców z dystansem do świata.
7. Parauszek i przyjaciele. Najlepsze przygody z Naszego Lasu
Ta książka na półce już swoje odstała, ale teraz jest czytana czasem nawet kilka razy dziennie. Sama bardzo ją lubię. To zbiór 8 opowiadań adresowanych do maluszków i przedszkolaków. Bajka ma
charakter edukacyjny, przekazuje pozytywne wartości, takie jak: wiara we
własne siły, odpowiedzialność, zasady działania w grupie, przyjaźń. Opowiada o przygodach mieszkańców krainy zwanej Naszym Lasem. Obok
tytułowego Zajączka Parauszka, poznajemy Zajączkę Usię, Łosia
Łopatka, Bobra Klepka, Misia Benka, Srokę Madzię, Wiewiórkę Kitkę, Lisa
Fredka i Wilka Waldka.
8. Skrzat nie śpi
Bardzo klimatyczne opowiadanie Astrid Lingren. O tej książeczce więcej napiszę Wam niebawem.
W kolejnej odsłonie cyklu #wspieramolskibiznes pokażę Wam "polską markę handmadeową tworzącą wyjątkowe produkty dla wyjątkowych małych i dużych klientów". Na markę FelicjaGato, bo o niej mowa, trafiłam przypadkiem na Instagramie i zakochałam się w jej produktach od pierwszego wejrzenia. Wszystkie produkty szyte są z najlepszych jakościowo materiałów, są doskonale zaprojektowane i wykonane z dbałością o każdy szczegół. Za marką stoi mgr inż. ochrony środowiska, ambitna mama dwóch chłopców Alexa (3 lata) i Maxa (1,5 roku) - Joanna Malinowska. To ona z pasją projektuje i szyje niepowtarzalne ochraniacze do łóżeczek, kocyki, kosze, poduszki, a także ubrania.... Chcecie ją poznać bliżej, zapraszam.
Skąd pomysł na stworzenie marki z rzeczami hand made? Pomysł zrodził się dość przypadkiem. Mam artystyczną duszę i od zawsze lubiłam coś tworzyć. Kiedy pojawiły się dzieci zaczęłam przygotowywać dla nich wyprawki, a że znajomym się bardzo podobały, pomyślałam czemu by nie spróbować sprzedawać swoich wyrobów. Oczywiście od pomysłu do realizacji była daleka droga, ale w skrócie tak to mniej więcej wyglądało ;)
Jak i gdzie nauczyła się Pani szyć? Szyłam odkąd pamiętam. Już jako mała dziewczynka szyłam lalki szmacianki oraz sukienki dla swoich lalek. Maszyna w moim życiu była od zawsze. Szyła moja mama i babcia, siłą rzeczy i ja, musiałam się tego nauczyć ;)
Jak szycie z hobby przerodziło się w sposób na życie? Chyba nie będę tu oryginalna, jeśli odpowiem, że wszystkiemu są winne moje dzieci. To one sprawiły, że coraz bardziej zaczęłam się zastanawiać nad tym, co lubię robić, i jak ma wyglądać moja przyszłość.
Skąd czerpie Pani inspiracje? Największą inspiracją są oczywiście moje dzieci, ale tak naprawdę inspiracje są wszędzie… W mojej głowie jest mnóstwo pomysłów, jedynym problemem jest czas, a raczej jego brak, na ich realizację ;)
Czy szyje Pani ubrania na specjalne życzenie? Jeśli tak, to jakie były nietypowe pomysły klientów? Tak, oczywiście takie zlecenia też się zdarzają, aczkolwiek są bardzo czasochłonne i nie zawsze mogę je przyjąć. Indywidualne zamówienia wiążą się z rozrysowaniem projektu, przygotowaniem wykroju, wyszukaniem tkanin i innych dodatków pod konkretne za mówienie. Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, jak dużo pracy to wszystko wymaga. Jednak takie zamówienia są też miłą odskocznią od tego, co szyję na co dzień. Najbardziej nietypowe zlecenie jest dopiero w trakcie projektu i jeszcze nie wiem, jaki będzie efekt końcowy. Dzieci mają niesamowitą wyobraźnię, a tym razem fantazja młodego klienta nawet mnie zaskoczyła ;) Może będę miała kiedyś okazję pochwalić się efektem końcowym.
Czy jakiś projekt, wykonana rzecz napawa Panią szczególną dumą? Jest kilka takich rzeczy i w większości to właśnie te projekty indywidualne. Może to właśnie to, że są jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne, a efekt końcowy zachwyca. Chyba właśnie to sprawia największą radość.
Co Panią motywuje w rozwoju biznesu? To, że chcę odnieść sukces ;) Robię to w dużej mierze ze względu na moich synów, bo szczęśliwa mama to szczęśliwe dzieci.
O czym należy pamiętać prowadząc własny interes, jakim jest tworzenie i wykonanie rzeczy handmadowych? Myślę że należy pamiętać o oryginalności, o tym by nie kopiować. Chyba tylko ktoś, kto ma pomysł na siebie jest w stanie przetrwać w tej branży. Poza tym ważny jest kontakt z klientami. Trzeba lubić ludzi i umieć z nimi rozmawiać.
Jak udaje się Pani łączyć pasję z wychowaniem dzieci? Ktoś pomaga Pani w prowadzeniu firmy, bo to przecież nie tylko projektowanie i szycie, to również cała otoczka, w tym odpisywanie na maile, ogarnianie mediów społecznościowych, pakowanie i wysyłanie paczek? Póki co jestem jednoosobową firmą i nie uważam by był to powód do wstydu. Zajmuję się wszystkim osobiście. Projektuję, szyję, wyszukuję ciekawych materiałów, odpisuję na maile i wiele innych rzeczy. Oprócz tego jestem też żoną i matką. To dużo pracy, jak dla jednej osoby, ale każda matka wie, że im więcej ma pracy tym lepiej potrafi się zorganizować. Możliwe, że wkrótce będę musiała rozejrzeć się za kimś do pomocy, bo firma się rozwija, ale zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno znaleźć kogoś zaufanego, dlatego trochę odsuwam ten pomysł na potem.
Czego mogę Pani życzyć? Sukcesów, wytrwałości, wiary w siebie i życzliwych osób na mojej drodze.
Grudzień był dla mnie i mojej rodziny wyjątkowy i łaskawy. To cudowny czas, który spędziliśmy w fantastycznej atmosferze, czas obfity we wspaniałe wiadomości i niezapomniane wrażenia. Skupiałam się raczej na pięknych chwilach, na byciu tu teraz, aniżeli na rzeczach. Mimo wszystko było kilka perełek odkrytych w tym czasie. Oto one:
1. Moim ulubionym zajęciem, jak buszuję w sieci, jest ostatnio poszukiwanie nowych marek i cudownych dodatków, szczególnie do pokoju Alexa, chociaż ostatnio też do sypialni. Pokój synka ciągle jest zmieniany, coś dodaję, coś zabieram. Przy okazji odkryłam cudowną, holenderską markę Jollein produkującą wysokiej jakości akcesoria dla dzieci. Nowoczesne wzornictwo i przyjemne kolory zwróciły moją uwagę. Wybrałam dla nas przecudowną, dwustronną narzutę na łóżeczko Alexa, szarą z jednej i w delikatne rąby z drugiej strony, taką w stylu skandynawskim. Wykonana jest z wysokogatunkowej bawełny, bardzo łatwa w utrzymaniu. Jeżeli szukacie akcesoriów dla dzieci wpadajcie do nich jak w dym. Produkty tej marki oczywiście posiadają certyfikaty bezpieczeństwa. Wyczytałam też, że marka Jollein, przykłada szczególną uwagę do dostawców z którymi współpracuje. Każda z
firm dostarczająca surowce do produkcji jest członkiem międzynarodowej organizacji, która walczy
m.in. z wykorzystywaniem dzieci do pracy.
2. Inwentarz zwierząt od Zakamarki czytamy stadnie, całą rodziną. Kupiłam go już jakiś czas temu, ale dopiero teraz doczekał się takiego zainteresowania. To zdecydowanie nasza książka miesiąca. Mile zaskoczyło mnie to, że Alex tak szybko uczy się wszystkich nazw zwierząt. Jest ciekawy gdzie żyją i co jedzą poszczególne zwierzęta. Książka jest wspaniała z cudownymi ilustracjami. Inwentarz zawiera zawiera opisy i wizerunki 95 zwierząt z różnych stron świata.
3. Kolejna pozycja to książka dla mamy. Za "Dar morza", która została wydana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka zabierałam się dobrych kilka tygodni. Otrzymałam ją w dniu premiery, ale po drodze miałam jeszcze do przeczytania kilka pozycji. Oczywiście książka Chamberlain wciągnęła mnie niesamowicie, zresztą jak wszystkie książki tej autorki. Książka opowiada o pewnej rodzinnej historii, która wydarzyła się lata temu, a jej rozwiązanie ma nastąpić dopiero po latach. To opowieść, która pokazuje nam, jak często mało wiemy o sobie, o swoich najbliższych, o tym jak nie zawsze potrafimy szczerze ze sobą rozmawiać i czy warto poznawać prawdę za wszelką cenę. Polecam!
4. Mamarazzi. Fotografowanie dzieci. Poradnik dla mam mam na swojej półce już od bardzo dawna. Postanowiłam, że 2016 rok, będzie dla mnie rokiem pod hasłem: "Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia". Jednym z moich marzeń, jest nauczenie się robienia dobrych zdjęć, chociażby również dlatego, by tu na blogu, zrobiło się przyjemniej. Obecnie jestem na etapie wyboru aparatu. Nie chcę jednak marnować czasu i już w grudniu zabrałam się do lektury poradnika, napisanego przez fotografkę dziecięcą. Poradnik jest napisany prostym, nieskomplikowanym językiem, czyli coś w sam raz dla takiego laika, jak ja :) Polecacie jakieś tytuły tego typu literatury?
5. Na koniec zostawiłam dwa kosmetyki, w których zakochałam się w grudniu. Jednym z nich jest żelowy eyeliner z pędzelkiem firmy Loreal, który poleciła mi koleżanka. Zawsze miałam problemy z robieniem kreski i wyborem odpowiedniego dla siebie eyelinera. Ten jest świetny. Łatwy we współpracy, świetnie się trzyma i daje piękną, matową, głęboką czerń.
6. Lakier OPI jest obłędny. Wypróbowałam u koleżanki i wiem jedno, super się aplikuje i długo utrzymuje.
Mieszkamy bardzo daleko od rodziców, zarówno moich, jak i męża, dlatego też dziadkowie nie uczestniczą w codziennym życiu Alexandra. Ubolewamy nad tym wszyscy. Staramy się jak najczęściej odwiedzać wzajemnie, ale nie zawsze jest ku temu okazja. Owszem, istnieją telefony czy skype, ale Alexander nie lub rozmawiać przez te cuda techniki. Czasem pokaże się na chwilkę w kamerce, ale zaraz biegnie do swoich zajęć. Długo myślałam w jaki sposób, chociaż namiastkę tej codzienności wnuka, dać dziadkom, pokazać jak się zmienia z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc. Dziadkowie Alexa to już starsi, sentymentalni ludzie, którym brakuje ukochanego wnuka każdego dnia. Chcieliby mieć przynajmniej Jego zdjęcia, aby popatrzeć na Niego, kiedy tylko będą mieli na to ochotę, pochwalić się Nim przed znajomymi czy sąsiadami. Każda wizyta dziadków kończyła się moja obietnicą wydrukowania zdjęć tylko dla nich, ale później, w gonitwie obowiązków, zapominałam o złożonej obietnicy. Dlatego w tym roku postanowiłam na Dzień Babci i Dziadka połączyć jedno i drugie, ale też wywiązać się ze składanych obietnic i zamówiłam dla nich fotoksiążki PRINTU. Jest to jeden rok z życia Alexa. Szkoda, że dopiero w tym roku wpadłam na ten pomysł. Przy okazji dla siebie też zamówię taką pamiątkę i zaprojektuję książki ze zdjęciami dziecka z poprzednich lat.
Myślę, że taka fotoksiążka będzie najpiękniejszym prezentem dla dziadków. Zdjęcia ukochanego wnuczka w pięknej oprawie fotoksiążki, będą prezentem, który im się spodoba, uszczęśliwi ich i będzie miał dla nich ogromną wartość.
Dlaczego wybrałam akurat drukarnię PRINTU? Bo w tej chwili jest chyba numerem jeden na polskim rynku. Poza tym przeglądałam szablony i są naprawdę wyjątkowe. Można je dodatkowo modyfikować według własnego uznania. Sam proces jest bardzo łatwy, wystarczy się zarejestrować na stronie, następnie wybrać rozmiar fotoksiążki, rodzaj papieru, okładki, potem wgrać zdjęcia, wybrać szablon i na końcu zaprojektować książkę. Najwięcej czasu zajmuje wiadomo wybór zdjęć. TUTAJ podaję Wam link do filmiku instruktażowego, który pomoże Wam w przygotowaniu własnej fotoksiążki.
Podoba Wam się pomysł na prezent dla Dziadków? Jeżeli tak to zmykajcie na stronę PRINTU, składajcie zamówienia, bo jeszcze parę dni zostało do święta Babci i Dziadka. Skorzystajcie też z 40% zniżki, która do pobrania tutaj. Kod ważny jest 14 dni od daty pobrania, do jednokrotnego wykorzystania, na cały koszyk.