Szanuję ludzi w podeszłym wieku, bardzo, bo wiem, że zanim się oglądnę będę w ich wieku, a poza tym w poszanowaniu dla ludzi starszych wychowali mnie rodzice. Zawsze jestem uprzejma, zawsze ustępuję miejsce w autobusie albo w ogóle go nie zajmuję.
Nie reaguję, kiedy stojąc w sobotniej kolejce, długiej jak za PRL-u po papier toaletowy, prosząc ekspedientkę o szynkę bez kości, słyszę za plecami słowa babci z wózkiem przed sobą, że ten kawałek to akurat ona chciała. Milczę również wówczas, gdy taka babcia, co to używa broni chemicznej w postaci przesiąkniętego naftaliną futerka, pcha się do drzwi w zatłoczonym autobusie, a potem zawsze wysiada dwa lub trzy przystanki dalej. A bo to wiadomo, może nie zdąży wysiąść zanim autobus ruszy?
Nie skomentowałam nawet, kiedy w niedzielę zostaliśmy z synkiem niemal stratowani wchodząc, do praktycznie pustego, autobusu (pozdrawiam babcię z 'szóstki') przez babinkę o lasce, która raptem w cudowny sposób odzyskała wigor i mobilność wrzucając laskę pod pachę i biegnąc co sił w nogach do krzesła na przodzie. Wiadomo, usiądzie na pierwszym siedzeniu, szybciej dojedzie, jak to myślała babcia mojej dobrej koleżanki.
Przemilczam nawet fakt, że taka babcia lub dziadzio, co to 'jeździ, bo lubi', podróżując akurat w godzinach porannego szczytu autobusem kierującym się do hipermarketu czy na rynek, staje nade mną w bliskiej odległości, taksuje wzrokiem, wywiera milczącą presję, a kiedy to nie pomaga, dyszy, sapie, stęka, chucha i dmucha tak bardzo, że czuję w nozdrzach, co jadła na śniadanie, a gdy i to nie przynosi rezultatu zaczyna szturchać łokciem, siatami, a potem napierać całym ciałem, żebym ustąpiła akurat to miejsce, bo wszystkie inne, wolne są nieodpowiednie. Ustępuję i przesiadam się, zastanawiając jednocześnie nad tym czy może zwyczajnie ma wykupiony abonament na to właśnie siedzenie?
Nie przeszłam jednak obojętnie nad sytuacją, którą ostatnio zaobserwowałam w autobusie. Starsza ale dziarska pani, na bank jechała już za darmo, z olbrzymim natapirowanym kokiem, z czerwonymi ustami, z zielonym, jak trawa na wiosnę, cieniem rzuconym od powiek aż do brwi, uderzyła z tekstem, puszczonym tak niby w eter, "a gdzie ta z tym brzuchem tak jedzie?". Nie trudno było się zorientować, że tekst tyczył się młodej kobiety w bardzo zaawansowanej ciąży z dzieckiem na kolanach. Nie sądzę, że jechała dla własnej przyjemności, z pasji do podróżowania. Ludzi tłum, jazda "na sardynkę", wokół wszystkie zajęte przez starsze osoby miejsca, babcia stoi, a owa z brzuchem siedzi. Sytuacja się zagęszcza, babcia nie odpuszcza. Teraz już mówi coraz głośniej i dobitniej o tym, jaka to dzisiejsza młodzież jest niewychowana. Odzywam się z cicha, że jak widać nie tylko młodzież. A wtedy z z ust babci, jak seria z automatu, padają pod moim adresem takie wyzwiska, o których istnieniu do tej pory nie miałam pojęcia. No cóż rozumiem, że wiek kieruje się swoimi prawami, ale w każdym wieku działa ta sama zasada: "Szanuj bliźniego swego, jak siebie samego"!
W ramach projektu #wspierampolskibiznes chciałabym Wam dziś przybliżyć kolejną cudowną firmę z produktami dla dzieci i dla dorosłych - Dzianinowe by J&A. Spod ich ręki wychodzi unikatowa, niebanalna, modna i wygodna odzież szyta na miarę. Ubrania są rewelacyjne gatunkowo, wiem o tym z pierwszej ręki, bo mój synek śmiga w nich codziennie. Zapraszam na krótki wywiad!
Witam!
1. Na początek zapytam o to, kto tworzy markę Dzianinowe?
Za marką Dzianinowe stoją głównie trzy osoby. Każda z nich ma
przydzielone zadanie. Dwie młode osoby pracują nad tworzeniem marki,
prowadzeniem social media, projektowaniem itd. Trzecią osobą jest nasza
ulubiona krawcowa z 30 letnim stażem i dyplomem ukończenia szkoły
krawieckiej. To ona zajmuje się realizowaniem naszych projektów. Pomimo
określonych zadań wszyscy współgramy ze sobą by wszystko było harmonijne
i często zdarza się, że to krawcowa wpada na nowy pomysł, a ktoś z nas
przyszywa guziki, pompony czy siada za maszyną.
2.
Jak zaczęła się Wasza przygoda z szyciem?
Odkąd pamiętamy z szyciem i krawiectwem mieliśmy do czynienie od
małego. Dzianinowe tworzy rodzina i bliscy znajomi. Aneta (krawcowa)
swoją przygodę zaczęła w wieku 14 lat na słynnej maszynie Singier na
pedał. Wtedy spod jej rąk wyszła spódnica i bluzka. Do tej pory fachu
nie zmieniła. A my (Justyna i Mateusz) odkąd pamiętamy kręciliśmy się
przy pracującej mamie. Justyna mając kilka lat przerabiała, z pomocą mamy,
swoje ubrania, robiła też projekty, które realizowała Aneta.
3. Jak to się stało, że hobby przerodziło się w sposób na życie?
Wszystko
zaczęło się niewinnie. To, co sklepy oferowały dla chłopców nie spełniało
moich oczekiwań. Te printy, wzory i przede wszystkim kroje, nijak miały
się do moich wyobrażeń o ubiorze mojego pierworodnego. Zaczęłam
szukać innego rozwiązania i wpadłam po uszy. Zaczęliśmy od czapek, a
teraz szyjemy dosłownie wszystko.
4. Jak wygląda proces tworzenia? Podzielicie się swoimi sekretami?
Wszystko rodzi się w naszej głowie. Tworzymy to, co wydaje nam
się wygodne i ładne. Głównie bazujemy na stonowanych
kolorach, czerń nie jest dla nas problemem, a kolory są uzupełnieniem
stylizacji. Nasze projekty testuje dwuletni Alan i dlatego właśnie
skupiamy się bardziej na płci męskiej, a materiały na których bazujemy
to przede wszystkim wysokiej jakości bawełna produkowana w Polsce.
Ważne jest to, że nie boimy się mówić - dla nas to normalne dostać sms
o 2 w nocy z pomysłem.
5.
Który etap produkcji lubicie najbardziej? Co przynosi Wam największą
satysfakcję? Projektowanie, szycie, a może cała logistyka z pakowaniem,
wysyłaniem, ogarnianiem portali społecznościowych?
Tworzenie nowych
projektów. Ten moment jest najbardziej ekscytujący. Wybór materiałów i
efekt końcowy projektu jest zdecydowanie najlepszym momentem.
Uwielbiamy również dostawać mail z miłymi słowami od naszych Klientek,
również widok dzieciaków na ulicy w naszych ubraniach budzi uśmiech na
naszych twarzach.
6. O czym należy pamiętać, kiedy prowadzi się taki biznes jak Wy?
O materiałach. A tak
naprawdę warto pamiętać o tym, że po drugiej stronie czy to komputera,
czy lady też jest człowiek. Niestety w naszych czasach o empatię jest
trudno.
7. Jakie są Wasze plany rozwoju?
Nasze ulubione pytanie. Wkrótce
planujemy otworzyć sklep internetowy z naszymi projektami. Mamy
nadzieję, że znajdą się tam również ubrania z autorskim wzorem
stworzonym przez nas. Myślimy nad wprowadzeniem marki Dzianinowe do
sklepów stacjonarnych. Dostajemy wiele zapytań dotyczących współpracy i z
jednym sklepem już współpracujemy.
8. Czego sobie życzycie?
Życzymy sobie większego fejmu nie tylko w Polsce, ale i za granicą ;)
Zatem trzymam kciuki!
Zaglądajcie tu, bo warto:
https://www.facebook.com/dzianinowe/
https://www.instagram.com/dzianinowe/
To, że uwielbiamy gry nie jest żadną tajemnicą. Pisałam o tym już wiele razy. Kilka gier prezentowałam bezpośrednio na blogu (TU, TU, TU, TU czy chociażby TU) niektóre pokazywałam na Instagramie. Ostatnio sporo chorowaliśmy, więc zmuszeni byliśmy całe dnie spędzać w domu. W związku z tym na granie w gry mieliśmy naprawdę sporo czasu. Wypróbowaliśmy kilka przeróżnych, ale Alexowi spodobały się szczególnie trzy, w które graliśmy naprzemiennie niemal cały czas. Dzisiaj pokażę Wam jedną z nich - grę w Statki. Pamiętacie tę grę z czasów dzieciństwa? Wystarczyła kartka w kratkę, długopis i świetna zabawa gwarantowana.
Teraz marka Janod przygotowała nową odsłonę tej znanej gry. Zamiast kartki i ołówka, Janod proponuje innowacyjne rozwiązanie - pięknie ilustrowane statki w postaci magnesów, które umieszcza się na dwóch planszach magnetycznych z pirackim motywem. Gra jest z nami już dość długo, ale dopiero teraz Alex polubił w nią grać. Początkowo graliśmy wszyscy razem, tzn. ja z synem przeciwko tacie lub Alex z tatą przeciwko mnie, bo Maluch nie bardzo rozumiał zasadę gry, zwłaszcza w przypadku strącania statków wielomasztowych. Dzięki takim początkom teraz idzie Mu już świetnie. W większości przypadków nas ogrywa ;)
Zestaw zawiera dwie magnetyczne plansze o dwóch poziomach trudności: jedna dla początkujących, mniejszych dzieci z 25 polami gry, druga dla zaawansowanych ma 64 pola. Każdy z grających otrzymuje 10 magnesów ze statkami i zmywalne markery z gumką oraz karty do zaznaczania trafionych statków przeciwnika. Gra dysponuje również specjalnymi podkładkami pod plansze, które umożliwiają przeciwnikom rozgrywkę bitwy morskiej bez podglądania floty przeciwnika.
Gra świetnie ćwiczy spostrzegawczość i pamięć, rozbudza wyobraźnię, myślenie strategiczne i planowanie. Może uczyć również
cierpliwości ;) Nad tym obecnie pracujemy, bo Alex bardzo się niecierpliwi, kiedy przeciwnik obmyśla strategię i zastanawia się nad ukrytymi statkami.
Gra jest naprawdę ładnie i solidnie wykonana, a obrazki są bardzo wesołe i kolorowe. Wszystko zapakowane jest w estetyczne, kartonowe pudełko.
Gra przeznaczona jest dla dzieci od 4 lat. Możecie ją kupić TUTAJ.
Już połowa lutego, więc szybko nadrabiam i zamieszczam post o hitach stycznia. Wiem, że ten cykl cieszy się dużą popularnością, bo zawsze fajnie wiedzieć co się u kogoś sprawdziło, co warto kupić, obejrzeć, przeczytać. Niestety koniec stycznia i początek lutego to u nas czas zmagania się z chorobami, ale pomimo tego styczeń obfitował u nas w ciekawe odkrycia. Książki, filmy i kosmetyki opanowały miniony miesiąc. Zapraszam!
Dawno nas tutaj nie było, bo długo chorowaliśmy, ale wracamy ze zdwojoną energią. Czas na prezentację kolejnej, wspaniałej marki, jaką jest LeonMatylda, stworzonej przez wyjątkową kobietę. Sama o sobie mówi: "niepokorna żona, zakręcona mama dwóch cudownych, małych rozbójników, córka wspaniałego człowieka, na którego zawsze może liczyć, właścicielka grubego jamnika o wdzięcznym imieniu Krystyna, kobieta która próbuje połączyć macierzyństwo z realizacją własnego hobby, jakim jest prowadzenie firmy z autorskimi ubrankami dla dzieci".
Witam!
1. Skąd pomysł na stworzenie firmy z rzeczami hand made? Nie będą oryginalna, jeśli napiszę, że szycie towarzyszyło mi od zawsze, ale faktycznie tak było. Będąc małą dziewczynką szyłam ręcznie ubranka dla lalek… nawet buty. Pamiętam jak mama nocami szyła dla nas sukienki, które przetrwały do dzisiaj, przechodzą w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Mama szyła, maszyna warczała, a ja sobie zasypiałam… wiele lat upłynęło od tamtego czasu, jednak ta kołysanka pozostała w mojej głowie i towarzyszy mi do dzisiaj. Od ubranek dla lalek przeszłam do szycia ubrań dla własnych dzieci, bo to właśnie ich pojawienie się na świecie było dla mnie największą inspiracją do tego, co w tej chwili robię.
2. Zapewne miałaś wątpliwości, obawy. Szybko udało Ci się je pokonać? Z tymi wątpliwościami to różnie bywa. Wszystko zależy od ilości pracy, stopnia zmęczenia itd.. Jednak szycie od zawsze dawało mi dużo satysfakcji i odkąd zaczęłam szyć dla dzieci, to raczej nie miałam wątpliwości co do tego, w jakim kierunku chciałabym podążać. Widziałam też, że to co robię cieszy się coraz większym zainteresowaniem.
3. Prowadzenie własnego biznesu przez młodą mamę to trudna sztuka? Uważam, że bardzo trudna, przynajmniej na początku, kiedy dzieci są małe. Oczywiście dużo zależy od dzieci, moje są bardzo absorbujące, więc nie będę tutaj przedstawiać cukierkowego obrazka. Każda mama, która ma małe dzieci w domu, wie zapewne ile wysiłku trzeba włożyć w to, aby połączyć swoją pracę z opieką na nimi. Zmęczenie czasem sięga zenitu, a moja praca cały czas jest okupiona nieprzespanymi nocami. Mam jednak nadzieję, że mój wysiłek zaowocuje na przyszłość. Poza tym szycie to moje hobby i dzięki temu co robię zapewniam sobie stały reset głowy po całodniowym chaosie.
4. Skąd czerpiesz pomysły na nowe projekty? Bardzo różnie, można powiedzieć, że zewsząd. Z otaczającego nas świata, z przyrody, czasem sugeruję się tym, co akurat jest w modzie. Zazwyczaj projekt powstaje dopiero po zakupie materiału, kiedy patrzę na materiał wyobrażam sobie co z niego powstanie. Natchnienie często przychodzi wieczorem, albo w nocy, wtedy zapisuje pomysły, żeby rano nie umknęły wraz z odpływającym snem.
5. Jak wyobrażasz sobie swoją markę za kilka lat? Mam nadzieję, ze będzie świetnie prosperującą firmą. Chciałabym, aby komfortem noszenia naszych ubranek cieszyły się dzieci w kraju i za granicą, ale przede wszystkim w kraju. Byłoby fajnie gdybyśmy zamiast MADE IN CHINA częściej przywdziewali MADE IN POLAND.
6. Jaką radę dałabyś młodej mamie, która tak jak Ty ma marzenia, pomysł na siebie, ale i obawy czy jej się uda? Przekaz jest bardzo prosty: WIEZRYC W SIEBIE, BYĆ WYTRWAŁĄ I NIE PODDAWAĆ SIĘ! Odkąd przeczytałam książkę "Wyprawa Kon Tiki", prawdziwą opowieść o człowieku, który na tratwie z balsy przepłynął ocean, aby udowodnić swoją teorię, doszłam do wniosku, że naprawdę jest tak, że człowiek „może wszystko”. Jedyną przeszkodą jest nas umysł i lęki, które często nas ograniczają. W mojej pracowni wisi urocze drewniane serduszko z wdzięcznym napisem „…. Believe, all things are possible for you….” także młode mamy głowy do góry, chcieć to móc, i tego się trzymajmy!
7. Czego mogłabym Ci życzyć? Sądzę, że powinnam tutaj napisać, mnóstwa zamówień i wiele inspiracji w życiu…. to na pewno. Przede wszystkim jednak zdrowia, spokojnej głowy i pozytywnych wibracji. Myślę, że to wystarczy, aby popchnąć do przodu całą resztę Wszystkim czytelnikom życzę tego samego i cóż odwiedzajcie nas często. Zapraszamy!
Zatem tego wszystkiego Ci życzę!
Więcej o marce znajdziecie tutaj: https://www.facebook.com/leonmatylda/ http://www.leonmatylda.blogspot.com/
Kilka postów temu, kiedy pisałam o naszych książkowych hitach (TU), wspomniałam o książce wydawnictwa Zakamarki "Skrzat nie śpi". Dostałam kilka zapytań w prywatnych wiadomościach o przybliżenie tej pozycji, co niniejszym czynię. Jest to książka, którą czytamy prawie zawsze na dobranoc. To pełna magii wyciszająca opowieść do snu. Nastrojowa historia autorstwa Astrid Lingren & Kitty Crowther jest niczym kołysanka. Opowiadanie jest dość krótkie, ale niesamowicie plastyczne i pobudzające wyobraźnię. Pokazuje piękną, majestatyczną, pełną uroku, prawdziwą, mroźna zimę, podczas której wiekowy skrzat, zamieszkujący na strychu pewnej starej zagrody, opuszcza nocą swoją kryjówkę i dogląda dobytku. Czuwa i sprawdza czy wszystko jest w porządku, dba o zwierzęta, o to by pies miał ciepłą budę, a kot mleko. Odwiedza też inne zwierzęta rozmawiając z nimi po skrzaciemu. Nie zapomina zajrzeć do pokoju śpiących dzieci i ich rodziców. Nie budzi ich jednak. Mimo to domownicy doskonale wiedzą, że tu był, bo pozostawił ślady malutkich stóp na śniegu.
Książka jest bardzo specyficznie napisana, uspokajająca, brak tutaj tempa, zwrotów akcji, wszystko bowiem dzieje się nieśpiesznie i ma swój czas. Jest noc, ale po niej przychodzi dzień, tak jak po zimie wiosna, a później lato.
Znakomity tekst napisany przez Astrid Lindgren, szwedzką pisarkę literatury dziecięcej, autorkę historii o Pippi czy Dzieci z Bullerbyn. Całość dopełniają cudowne, klimatyczne ilustracje Kitty Crowther. Przyznam szczerze, że są dość specyficzne, ale idealnie odzwierciedlają opowiadaną historię. Alexander uwielbia, kiedy czytam "Skrzat nie śpi", ale równie mocno lubi oglądać książeczkę. Wówczas sam opowiada historię o skrzacie.
Książka jest pięknie wydana, ma duży format i twardą oprawę. Można ją kupić TUTAJ.