Z Koszmarnym Karolkiem pierwszy raz zetknęliśmy się w naszej osiedlowej bibliotece. Z bogatej oferty książek Alexander wybrał dla siebie właśnie tę, opowiadającą o przygodach Karolka. Przez wiele wieczorów czytaliśmy opowiadania o niegrzecznym bohaterze książek Franceski Simon, ale w końcu nastał dzień, kiedy musieliśmy zwrócić książkę. Kilka dni później, ku naszemu zaskoczeniu, otrzymaliśmy od Miasto Dzieci niespodziankę, a w niej dwie książki opowiadające o przygodach Karolka: Potwory i stwory oraz Wariackie wakacje.
Autorką opowiadań o tym dość ekscentrycznym chłopcu jest Francesca Simon, która stworzyła postać Koszmarnego Karolka szczególnie dla swojego synka Josha, ale też milionów dzieci na całym świecie. Autorka z dyplomem Yale i Oksfordu, oprócz pisania książeczek
dla dzieci, zajmuje się dziennikarstwem. Publikowała w Vogue, The Sunday
Times czy w The Guardian. Na podstawie jej książek powstały bajki dla dzieci o tym samym tytule.
Opowiadania o Karolku charakteryzują się dowcipną i zabawną treścią, a także wartką i momentami zaskakującą akcją. Chłopiec ma bowiem głowę pełną pomysłów, które realizuje często z udziałem kolegów i koleżanek ze szkoły. Wiele razy na drodze do realizacji planów przeszkadza mu młodszy, ułożony, bardzo grzeczny brat - Doskonały Damianek, a czasem groźna, będąca postrachem uczniów, nauczycielka - Pani Kat-Toporska. Koszmarny Karolek bardzo często popada w tarapaty, ma milion pomysłów na minutę, jest uparty
i niegrzeczny, czasami jednak odpuszcza i pokazuje grzeczniejsze oraz spokojniejsze
oblicze.
Według mnie książki o Karolku przeznaczone są dla starszych dzieci, które już potrafią odróżnić dobre i złe zachowania, dostrzegają konsekwencje niewłaściwej postawy.
O kulodromie, czyli o zjeżdżalni dla kuleczek, myśleliśmy od bardzo długiego czasu. Szukaliśmy tego idealnego. Zależało nam, żeby miał długi, urozmaicony zjazd. W pierwszej wersji miał to być kulodrom drewniany (mamy jeden, tylko bardzo malutki), ale w końcu w Świecie Zabawek znaleźliśmy plastikowy Migoga Marble Run Maxi firmy Quercetti. Posiadamy u siebie w domu kilka zabawek tej firmy i jesteśmy bardzo zadowoleni, bo są dobrej jakości. Kulodrom, który mamy u siebie zawiera ponad 200 elementów oraz 20 kulek. Zabawka składa się z giętkich, niełamliwych części, dzięki którym można tworzyć wspaniałe trasy. Dodatkowe kolumny, kołowrotki, spirale czy kominy uatrakcyjniają zabawkę. Dzięki tym elementom dziecko może odwzorowywać modele narysowane na opakowaniu, ale też tworzyć własne trasy. Możliwości konstrukcyjne są bardzo szerokie.
Zabawka, według producenta, przeznaczona jest dla dzieci od 8 roku życia, ale myślę, że z powodzeniem mogą się nią bawić młodsze dzieci, chociażby pod opieką dorosłych czy starszego rodzeństwa, a ci na pewno będą bardzo chętni, kiedy wyczują świetną zabawę. A taką niewątpliwie zapewnia kulodorm. Sama uwielbiam patrzeć na zjeżdżające po trasie kulki. Bardzo często urządzamy sobie z Alexem wyścigi kulek. Zabawa przednia.
Kulodrom moim zdaniem jest zabawką genialną. Wciąga moje dziecko i męża na długie godziny. Poza tym rozwija w dziecku szereg umiejętności. Tego typu zabawka cudownie wpływa na rozwój koordynacji wzrokowo-ruchowej czy wyobraźni przestrzennej, kiedy dziecko planuje ułożenie kolejnego klocka. Budując kulodrom musi się maksymalnie skupić, mała rączka wykonuje precyzyjne ruchy układając co do milimetra poszczególne elementy, dostrzega związki przyczynowo-skutkowe.
Kiedy kulki z powodzeniem ruszają po samodzielnie skonstruowanych torach radość dziecka nie zna granic. Wiem o czym piszę, bo obserwuję to niemalże codziennie.
Można go kupić w:
Usnął. Tak słodko śpi, z uśmiechem na buzi. Siedzę na podłodze obok, w ręku trzymam "Małego Księcia" i patrzę na spokojny sen mojego Synka. Delektuję się tą chwilą, kocham ten stan. Rytmiczny oddech śpiącego dziecka koi moje stargane po całym dniu nerwy. Dziękuję w myślach Bogu, że dał nam możliwość spędzić wspólnie kolejny dzień. Powinnam się podnieść, pędzić do dalszych obowiązków, prasowanie, zupa na jutro, na paznokciach odprysł lakier... nadal jednak siedzę nieruchomo i patrzę na te małe rączki obejmujące ulubionego misia. Kocham tego człowieka, miłością tak wielką, że obdarowałabym nią połowę świata... Myślę o tym ile zmieniło się przez te ostatnie cztery lata. Dojrzałam do bycia mamą. Więcej we mnie spokoju i akceptacji.
Nauczyłam się, że bycie mamą to cierpliwość, nawet kiedy w środku się gotuję, widząc na świeżo umytej podłodze wysypujący się podczas ściągania butów piasek.
Bo bycie mamą, to czytanie 2 stronicowego artykułu w gazecie przez cały dzień.
Bo bycie mamą, to ciągłe robienie przysiadów - co siądę, to wstać muszę, bo potomek czegoś potrzebuje.
Bo bycie mamą to dziękowanie za pomoc w "umyciu" mokrymi chusteczkami wypucowanych przed chwilką okien.
Bo bycie mamą to gotowanie ulubionego dania z 38 stopniową gorączką.
Bo bycie mamą to wstawanie w nocy, gdy męczy zły sen.
Bo bycie mamą to siedzenie przy łóżku chorego dziecka i modlenie się, by ból i gorączka minęły lub przeszły na mnie.
Bo bycie mamą to posiadanie silnych rąk, by dźwigać zabawki i rowerek, którym jechanie już się znudziło, na najdalszy plac zabaw.
Bo bycie mamą to opowiadanie radosnej bajki z uśmiechem na twarzy, kiedy wszystko w środku płacze.
Ale bycie mamą to też łzy wzruszenia na przedszkolnym przedstawieniu.
To lekcja cieszenia się z małych rzeczy.
To nauka, że cokolwiek robię, powinnam to robić całą sobą, jakby od tego zależały losy świata.
To uścisk małych rączek na szyi i ciche "kocham cię mamusiu, jesteś najwspanialsza".
To świadomość, że jest obok Ciebie Ktoś, komu jesteś tak bardzo potrzebna......
Dzień ojca już niebawem, więc pokażę Wam dziś wzruszającą książkę, która w ostatnim czasie wpisała się w listę naszych ulubionych lektur traktujących o relacji ojciec-dziecko. (O pięknej książce opisującej więź matki i dziecka pisałam TU). W naszym domu nie mamy zbyt wielu tytułów, które opowiadają o emocjach towarzyszących takiej właśnie relacji. Książka "Mus jabłkowy" to świetny prezent dla każdego taty, który lubi spędzać czas ze swoim dzieckiem, np. właśnie na czytaniu. Dzięki tej książce tato może zobaczyć jak jest postrzegany przez swoją pociechę.
Z książki wyłania się obraz taty widziany oczami małego dziecka, przedszkolaka. Tata jest wspaniałym kompanem do zabawy, odgania złe sny, dmucha na rany, ale też potrafi się solidnie zezłościć. W końcu tata też człowiek. Dla małego dziecka tato jest trochę nieodgadnioną osobą, zagadką. Czasem ma gładkie policzki i pięknie, słodko pachnie, a czasem wyrasta mu na buzi kaktus. Ma twarde mięśnie, ale te na brzuchu są tak miękkie, jak poduszka. To wyjątkowa osoba w życiu dziecka, nawet wówczas gdy ciska piorunami i lepiej zejść mu z drogi. Jednak złość taty szybko mija i znów jego dłonie smakują musem jabłkowym.
W książce tata przedstawiony i opisany jest w bardzo prosty sposób, ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Autorem i ilustratorem książki jest Klaas Verplancke – flamandzki ilustrator i autor książek dla dzieci i dorosłych, który zdobył wiele krajowych i międzynarodowych nagród, znalazł się również w gronie pięćdziesięciu światowej sławy ilustratorów.
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Dwie Siostry i można ją kupić TUTAJ.
Niebawem znów ma powrócić ładna pogoda, więc wygrzewanie się w słoneczku z książką w ręku to najlepszy relaks dla każdej z nas. Ja już posiadam w wersji papierowej i na czytniku kilka książek, więc mam nadzieję, że w najbliższy weekend połączę przyjemne z pożytecznym. Szukam takich książek, które mnie wciągną, zrelaksują, słowem ma być lekko i przyjemnie. Co będę czytała w najbliższym czasie? Zobaczcie koniecznie, co więcej polecajcie w komentarzach Wasze propozycje.
"Mimo moich win" autorstwa Tarryn Fisher - tej autorki jestem ciekawa, więc na bank sięgnę po tę książkę. "To pierwsza część historii Olivii, Caleba i Leah.
Powieść o tym, że serce można oddać tylko raz, a pozostałe związki są
jedynie echem pierwszej miłości" - mam inną tezę w tym temacie, więc tym bardziej ląduje ona na mojej liście wakacyjnych pozycji do przeczytania.
Na kolejną powieść Musso czekam z utęsknieniem od dnia przeczytania poprzedniej jego książki. Uwielbiam tego autora i jego psychologiczne thrillery. Tym razem bohaterami będą Lisa, która marzy by zostać aktorką, i Arthur Costello, młody lekarz-ratownik. Rzecz dzieje się w Nowym Yorku, mieście, które chciałabym kiedyś zobaczyć. Nic tylko czytać!
W domu mam wszystkie książki Emily Griffin, więc pewnie zakupię i tę pozycję. Książka opowiada historię dwóch sióstr: Josi i Meredith. "Meredtih jest mężatką i matką dwójki dzieci,
Josi bezdzietną singielką – ale żadna z nich nie jest szczęśliwa. Josi
robi to, co chce, a Meredith to, co należy – ale żadna z nich nie ma
tego, o czym marzy. Kiedyś miały brata. „Miały”, dlatego wszystko jest
teraz takie pokręcone...".
Ta autorka jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Chętnie sięgam po jej książki. Wciągają mnie, czytam z zapartym tchem do ostatniej strony, a zakończenia zawsze wbiją mnie w fotel. "Mów do mnie" to historia Erica Parrisha, ordynatora oddziału psychiatrii szpitala Havermayer
General w Filadelfii. "Dzięki zaangażowaniu całego personelu
medycznego i pielęgniarskiego jego oddział został uznany za drugi w
kraju pod względem jakości opieki. Tymczasem życie osobiste psychiatry
pozostawia wiele do życzenia. Po rozstaniu z żoną zmaga się z
obowiązkami samotnego ojca, usiłując zapewnić siedmioletniej córce jak
największe poczucie bezpieczeństwa. Nagle cały świat Erica zaczyna drżeć w posadach za sprawą nowego
pacjenta. Siedemnastoletni Max cierpi z powodu nieuchronnie zbliżającej
się śmierci jego ciężko chorej, ukochanej babci. To w połączeniu z silną
nerwicą natręctw oraz obsesyjnymi, naładowanymi przemocą fantazjami na
temat pewnej dziewczyny czyni z niego pacjenta stanowiącego potencjalne
zagrożenie...".
Ostatnio sporo szumu wokół tej ksiażki ze względu na wyświetlany aktualnie w kinie film na jej podstawie. Ja już mam zakupiony bilet, ale chciałabym też przeczytać książkę. Czytałam dużo pozytywnych recenzji, więc tym bardziej jestem ciekawa tej historii, zwłaszcza, że już pojawiła się kontynuacja losów Lou Clark.
Aktualnie czytam i nie mogę się oderwać. W skrócie: życzenie umierającego ojca, szokujące samobójstwo męża i niewytłumaczalne milczenie córki. Super, polecam!
Tę książkę poleciła mi koleżanka z pracy. Podobno rewelacyjna. "Niezwykle brutalny zabójca, nazywany przez media „Chirurgiem”, zabija
młode samotne kobiety, przeprowadzając na nich zabieg wycięcia macicy
bez znieczulenia. Policja ustala, że podobna seria morderstw miała
miejsce dwa lata wcześniej, a ich sprawca został zastrzelony...".
Siedzę w piaskownicy i kopię z synkiem kolejny tunel dla samochodów. Wokół pełno roześmianych dzieci, matek oraz ojców totalnie wycofanych, zajętych swoimi telefonami. Podnoszę się z pisaku i człapię na ławkę. Przysiadam i obserwuję bawiącego się w pisaku syna. Z ławki obok dolatują mnie strzępki rozmowy - "tak, kupiliśmy mu ten tablet na dzień dziecka, śmiga na nim lepiej niż moja mama, pół dnia mam go z głowy". Mimochodem rozglądam się w poszukiwaniu osobnika, który tak do perfekcji, w dzień lub dwa, opanował działanie tego tabletu. Nie wiem dlaczego, ale szukam wzrokiem jakiegoś rosłego dwunastolatka, jednak w pobliżu nikogo takiego nie dostrzegam. Tymczasem do mamy podchodzi chłopiec, według mnie, grubo młodszy od mojego czterolatka. Pcha się mamie na kolana, a ta odgania się od niego, jak od natrętnej muchy. Maluch ciągnie ją za rękę, tłumacząc że chce jej pokazać zupkę z piasku, którą dla niej ugotował. W odpowiedzi słyszy: "zaraz, zaraz, nie widzisz, że rozmawiam przez telefon?" Momentalnie przychodzi mi na myśl piosenka Arki Noego "weź mnie, weź mnie na ręce, mi nie potrzeba nic więcej.... ważna jest w życiu każda chwila".
Długo zastanawiałam się nad tą sytuacją. Dziś wszelkie mobilne gadżety są zabawką dla dzieci w każdym wieku. Już prawie nikogo nie dziwi dwulatek, który porusza paluszkami po ekranie z wirtuozerią pianisty. Taka sprawność budzi zachwyt z jednej strony, ale też niepokój z drugiej. W dzisiejszym świecie, gdzie sprzęt jest coraz tańszy, a internet powszechnie dostępny, gdzie oprócz telewizji, mamy w domu laptopy, komputery, tablety, smartfony, konsole oraz armię zabawek wyposażonych w monitory nie ma sensu całkowicie i restrykcyjnie blokować dzieciom dostępu do nich. Nie oszukujmy się, to ich przyszłość. Co więcej izolowanie od technologii potęguje problem, bo wiadomo to, co zakazane smakuje lepiej. Nie mniej jednak uważam za coś karygodnego, gdy smartfon lub iPad ma każdorazowo ukoić czy zabić nudę, która przecież jest potrzebna do refleksji czy pobudzenia kreatywności, a rodzicom zapewnić święty spokój. To "zatykanie" dzieci tabletem, wyręczanie się mediami mnie przeraża. Czy naprawdę trzylatkowi potrzebny jest własny tablet? No serio, raczej nie.
Owszem dwudziestominutowa bajka dwa razy dziennie nie zostawi w psychice dziecka trwałego śladu, ale bardzo ważne jest, by rodzice się zaangażowali i np. obejrzeli ją razem z dzieckiem, porozmawiali o czym opowiada, albo bynajmniej zerknęli czy przypadkiem to, co aktualnie ogląda ich pociecha nie niesie ze sobą jakiś brutalnych treści. Internet to dzisiaj podstawowe źródło wiedzy, ale dobrze by było nauczyć dziecko, jak właściwie z niego korzystać.
Mam wrażenie, że my dorośli mamy czasem ogromny problem z oddzieleniem pracy od czasu poświęconego tylko rodzinie. Ogromna liczba rodziców zapomina chyba, że dzieci są trochę jak małpki, uczą się poprzez naśladownictwo. Ciężko jest mieć posłuch u dziecka, mówiąc mu, że wystarczy już oglądania bajek, kiedy samemu jest się przyklejonym do iPhone'a. Moje pokolenie i młodsze często "bawi się" z dzieckiem jednocześnie odpisując na maile, sprawdzając Facebook'a czy przeglądając zdjęcia na Instagramie. Będąc z dzieckiem akurat musimy pilnie odebrać telefon czy odpisać na naglącego SMS-a. A może czasem fajnie byłoby wyjść na spacer z synem czy córką bez telefonu w ręce, zjeść razem obiad bez oglądania telewizji czy wspólnie budować zamki z piasku bez pstrykania mnóstwa zdjęć. Myślę, że świat się nie zawali, cywilizacja nie upadnie.
To ja dziś zostawiam telefon w domu* i idę z synem na plac zabaw, a TY?
*uczę się tego od mojego męża, który idąc na podwórko z synem zawsze zostawia telefon w domu
Oh jak ja uwielbiam maj. To zdecydowanie mój miesiąc. Wszystko się zieleni, pachną bzy. Ciężkie ubrania idą w kąt, my lżej ubrani gnamy przed siebie. To słońce, ta witaminka D, te nowalijki z pobliskiego targu, te bukiety z polnych kwiatów, żółte łany rzepaku, to wszystko mi w duszy gra. Nawet ta kosiarka pod blokiem z rana mi nie przeszkadza. Tylko nad jednym ubolewam, upływającym stanowczo za szybko czasem. Mam wrażenie, że idę spać w niedzielę, a budzę się w piątek. Też tak macie? A teraz zerknijcie poniżej na moje majowe hity!
Instagram - jaram się nim już bardzo długo. Dla mnie to kopalnia inspiracji wszelkiej maści. Ciągle wpadam na fantastyczne profile i zachwycam się osobami, które je tworzą. Ostatnio odkryłam profil Natalii, przyszłej mamy, która nawet w ciąży nie odpuściła i ćwiczy. Te jej śniadania, obiady i kolacje powodują u mnie ślinotok, więc sama zakasuję rękawy i mykam do kuchni. Jeżeli jeszcze nie znacie jej profilu to zaglądnijcie TU.
Robicie naleśniki, pancakes? Jeśli tak, to może się skusicie na syrop czekoladowy. Dostałam go wieki temu od cioci z Ameryki, a obecnie kupuję go przez internet. Super gęsty, aksamitny. A że dupsko rośnie, no trudno, coś za coś :)
Kulodrom wybieraliśmy z myślą o Alexie, ale szybko okazało się, że to świetna zabawka dla nas wszystkich. Nie sądziłam, że się aż tak wkręcimy. Powiem szczerze, że mnie po całym dniu pracy te zjeżdżające kuleczki dodatkowo uspokajają. Świetna forma wspólnego spędzania czasu, dziecko ćwiczy koordynację wzrokowo-ruchową czy wyobraźnię przestrzenną. Wkrótce napiszę osobny post o tej zabawce. My ją mamy ze Świata zabawek.
Z Albertem jesteśmy za pan brat od dawna. Cały maj upłynął nam na czytaniu ksiażki "Nieźle to sobie wymyśliłeś, Albercie". Znamy ją już niemal na pamięć. Alex trochę identyfikuje się z Albertem, też dobrał się do skrzynki z narzędziami swojego taty. Dla Niego to bardzo atrakcyjny przedmiot, tyle tam niespodzianek. Ja sama doskonale rozumiem tatę Alberta, każdy, nawet najbardziej zaangażowany rodzic, potrzebuje chwili oddechu, by w spokoju poczytać gazetę. Rozumiem też
Alberta, który uwielbia się bawić się z tatą i
zaglądać do szafy, w której jest skrzynka z narzędziami. Kolejna urocza historia Gunilli Bergström wydana przez Wydawnictwo Zakamarki.
Lubię ksiażki Gabrieli Gargaś. Tę przeczytałam w dwa dni, kiedy leżałam chora. Książka opowiada o losach dwóch kobiet, moich rówieśnicach, najlepszych przyjaciółkach. To opowieść o tym, jak decyzja jednej osoby może zaważyć na życiu innych ludzi, o wyborach tych dobrych, i tych złych, o tym, że "trzeba kochać jak szaleniec, żyć jakby jutra miało nie być, całować do
utraty tchu, tańczyć jakby nikt na ciebie nie patrzył i wierzyć, że dla
kogoś jesteś całym światem...". Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Filia.
"Most nad Sundem" - trzeci sezon był naprawdę dobry. Lubię ten totalnie mroczny klimat i coraz bardziej intrygującą Sagę. Mam nadzieję, że będzie kolejny sezon.
Pomadkę kupiłam z polecenia koleżanki na promocji w Rossmannie. Ta szminka w kredce jest bardzo mocno napigmentowana, "wżera się" w usta, dzięki temu długo utrzymuje się na ustach. Ma matowe wykończenie, ale świetnie nawilża. Podoba mi się w niej również wygodna aplikacja. Dla mnie bomba!