Często, no dobra niemal codziennie, nachodzą mnie myśli, że spędzamy z naszym Synkiem za mało czasu. Przez pięć dni w tygodniu jesteśmy rozdzieleni po dziewięć godzin, nie licząc nocy, więc tego wspólnego czasu jest jak na lekarstwo.
W tygodniu pędzimy bez zastanowienia, tyle przecież jest do zrobienia, w pracy, w domu. Ciągłe ściganie się z czasem. W tym codziennym pędzie zapominamy o tym, co jest tak naprawdę najważniejsze. Te wspólne chwile umykają. Zatracamy się w pracy, obowiązkach, również tych związanych z rodzicielstwem.
Kiedyś przeczytałam, że dziecko to największa radość, ale jednocześnie najtrudniejsza praca, to wyczerpujące z jednej, a z drugiej cudowne, sensotwórcze i ciekawe doświadczenie. To emocjonalna jazda kolejką górską, gdzie doświadczamy ogromnej miłości, radości, ale i smutku, złości, strachu. To kręte drogi z wybojami, ale dzięki Synowi, więcej we mnie siły, odwagi i uwagi. To Jemu zawdzięczam to wyhamowanie w weekend. To skupienie się na tym TU i TERAZ. To właśnie weekendy są zawsze na maxa nasze. Całej trójki.
To wówczas mamy czas na przytulanie w łóżku, błogie lenistwo, celebrowanie każdej wspólnej chwili. Bez pośpiechu i związanego z nim zdenerwowania. Razem przygotowujemy jedzenie, tarzamy się po dywanie, rozmawiamy ze sobą, śmiejemy się na cały głos i tańczymy jakby jutro miało nie nadejść. To poczucie wyjątkowej więzi, ta bliskość drugiego człowieka jest nam bardzo wszystkim potrzebna. To ona daje nam poczucie bezpieczeństwa i stabilności na cały nadchodzące tydzień. Jesteśmy razem bez żadnego "czekaj", "zaraz", "potem", tylko TU i TERAZ,
bo to, co aktualnie się wydarza, już się nigdy przecież nie powtórzy. Napełniamy tym szczęściem każdą cząstkę siebie.
Cieszę się, że zrozumiałam to w porę, że weekend to nie sprzątanie i pucowanie okien, a czas poświęcony drugiemu człowiekowi, temu dużemu, i temu małemu. Mam bowiem świadomość, że "im więcej dotyku człowiek doświadcza w okresie dzieciństwa, tym będzie spokojniejszy w życiu dorosłym" (M. Sundelrand).